KRONIKI ŚLĄSKIE 15
czyli kartki z
kalendarza
Wtorek 21 maja - restauracji
"Skałaka" wieczorne spotkanie
z jednym z najbardziej wybitnych poetów, kapłanem, profesorem nauk
teologicznych, pracownikiem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego ks. Jerzym Szymikiem. Spotkanie z ks. profesorem
i poetą poprowadził Mirosław Badura- również poeta, które obok czytanych wierszy było dialogiem o poezji, twórczości, ona jakby egzystuje wśród nas, dotyka codziennych spraw. Spotkanie urozmaicili śpiewem i grą na gitarach Michał Pastuchow i Paweł Banik, między innymi utwory ks. Jerzego.
i poetą poprowadził Mirosław Badura- również poeta, które obok czytanych wierszy było dialogiem o poezji, twórczości, ona jakby egzystuje wśród nas, dotyka codziennych spraw. Spotkanie urozmaicili śpiewem i grą na gitarach Michał Pastuchow i Paweł Banik, między innymi utwory ks. Jerzego.
Witając licznie zgromadzonych słuchaczy
ksiądz przypomniał, że był tutaj przed trzydziestu laty kiedy posługiwał jako
wikary w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Chorzowie Batorym
(dekanat świętochłowicki). Opowiedział
niezwykłą historię o swojej babci Luizie, która będąc chorą na gruźlicę po
zajściu w ciążę zaprzestała przyjmowania lekarstw aby urodzić zdrowe dziecko
mimo ostrzeżenia lekarza, że nie przeżyje
wysiłku związanego z donoszeniem
ciąży i porodem. 23 czerwca 1931r. urodziła się córeczka, którą ochrzczono jako
Salomea. Jest matką ks. Jerzego. Babcia księdza zaraziła się gruźlicą opiekując
się chorą koleżanką w końcu lat 20 ubiegłego wieku (w owym czasie ta choroba
była nieuleczalna). Miała 26 lat kiedy umierała. Z wielkich ofiar zawsze rodzi
się wielkie, potężne dobro. Mówiąc o Śląsku stwierdził, że
obecnie ten temat został strasznie się upolityczniony. Ta przestrzeń jest jakby
podminowana. -Szkoda, ale nie mogę swobodnie poruszać się w tej przestrzeni-
powiedział ksiądz gość.
Bóg Jest Miłością- powiedział
Mirosław wracając się do ks. Jerzego - miłości nie da się przetłumaczyć na
traktat, zasady schematy bycia, miłość bowiem stroni od średnich temperatur i od
właściwego miejsca, jest szalona, niebezpieczna, jedyna. Tryska jakby ropa-
krew z wnętrza Boga, z Jego ran. Miłość jest zadana każdemu z nas. Jak księdzu
udaje się w tej, szarej codzienności gdzie miłość często jest kojarzona raczej
z towarem na sprzedaż niż z kościołem - łączyć Boga i miłość w poezji?
- Temat bardzo ważny. W swoim życiu doświadczyłem dużo miłości poczynając od babci, która oddała życie za moją matkę a tym samym za mnie. Mogła przecież uratować swoje życie nie pozwalając na zajście w ciążę bądź poranienie. Z badań wynika, że z tego pokolenia co trzecia, czwarta polka dokonała aborcji. Ktokolwiek żył w promieniowaniu tego rodzaju zbrodni, jego miłość pozostaje zraniona do samej śmierci. Miałem ogromne szczęście, że byłem kochany przez moich bliskich, to nie jest żadna moja zasługa- wyznał. Obecnie pewnym rodzajem bezpieczeństwa wewnętrznego, pokoju jako ksiądz mogę obdarzać innych. To jest dar, który otrzymałem, który nie jest jakąś moją zasługą, on został mi dany. Jestem winien przekazywania. Gdy człowiek jest świadomy, że jest kochany, jest wewnętrznie spokojny. Nie ma niczego ważniejszego w życiu niż miłość, dla każdego człowieka, bez względu na wiek, na pochodzenie, stan, powołanie. Tak mężczyzna jak i kobieta poziom gęstości(wartości) życia tym mierzy- żeby mógł kochać i żeby był kochany. Kiedyś ks. Jan Twardowski powiedział: "Jak człowiek zapomina, że najpierw należy do Boga a potem do człowieka, to potem już są ze wszystkim kłopoty". Ta właśnie zasada rządzi miłością w najwyższym stopniu. Kiedy nasze serce jest skierowane we właściwą stronę to wszystkie inne relacje stają się cudowne, pożyteczne.
Słowo stało się ciałem - W religiach przed narodzeniem Chrystusa
relacja pomiędzy człowiekiem, pomyślnością jego losu a religią były proste, to
znaczy - komu Bóg błogosławił, ten był zdrowy, powodziło mu się. Przeklęty był
niewolnikiem, chorym, krótko żyjącym wygnańcem. Natomiast wcielenie Jezusa
Chrystusa poddało nasze życie błogosławionej komplikacji. Przesłanie, które
Chrystus miał dla nas po dziś dzień nazywa się DOBRĄ NOWINĄ - to znaczy, że ani
niewola, żadne choroby, niedole, poronienia, ani jakakolwiek życiowa klęska nie
są odrzuceniem od Boga. Okazuje się, że ludzkie życie można wygrać w paradoksalny sposób, nieznany przed
Chrystusem. Nie ma bowiem takiego grzechu, klęski gdzie człowiek nie byłoby do
uratowania. To się nazywa błogosławioną komplikacją. Każdy z nas ma szansę,
każdy jest kochany- to jest istota chrześcijaństwa.
Środa 22 maja - nareszcie
sprzyjająca pogoda aby z synem Pawłem wyskoczyć na krótką wędrówkę po górach.
Najbliżej oczywiście w Beskid Śląski.
Juz o 10 wyruszamy ze Szczyrku na Klimczok. Po drodze koniecznie
nawiedzić Sanktuarium Matki Bożej
Królowej Polski "Na Górce" (670 m n.p.m.) przy szlaku turystycznym ze Szczyrku
na Klimczok (1117 m
n.p.m.). Obok Sanktuarium znajduje się kapliczka z drzewem buku na tle którego
25 lipca 1894r. 12 letniej Juliannie ukazała się Matka Boża - Piękna Pani. Zatrzymujemy się na
chwilę modlitwy w pięknym Sanktuarium. Za kościołem
jest źródełko z uzdrawiającą wodą. Po napiciu się orzeźwiającej, zdrowej
wody, napełniamy butelkę po cocacoli -wierzymy, że uzdrowi z naszych chorób,
słabości. Idziemy dalej. Klimczok jest najpopularniejszym szczytem w tej części
Beskidu Śląskiego. Dożo turystów, szczególnie młodzieży z klas szkół podstawowych,
gimnazjalnych. Mijając się mówimy do siebie dzień dobry, bo na szlaku górskim
turyści zawsze się pozdrawiają. To nic, że pozdrowienie trzeba powtórzyć
kilkanaście razy, bo szła bardzo duża grupa młodzieży, ale warto, tyle radości
na ich twarzach. Ciekawostką było spotkać na szlaku "turystę"
ciągnącego za sobą walizkę na kółkach. Szlak z Klimczoka do Szyndzielni po
kamieniach, trochę z górki. Temu turyście natomiast cały czas pod górkę. Przydałyby
się większe kółka do tej walizy.
Niedziela 19 maja- Uroczystość
Zesłania Ducha świętego- W Archidiecezji
katowickiej VI Metropolitalne Święto rodziny. Szczególnie uroczyście
świętuje chorzowska Parafia św. Jadwigi.
Na wszystkich mszach świętych uroczyste odnowienie przyrzeczeń małżeńskich. Po
południu organizuje się festyn rodzinny. Jest scena koncertowa, kiełbaski z
rożna, ciastka, kawa, herbata. Szczególną uwagę poświęca się dzieciom.
Organizowane są gry, konkursy wiedzy, malowania. Starsi mają możliwość
odpoczynku na ławkach w ogrodzie biblijnym, który w ubiegłym roku wybudował ks.
proboszcz Emanuel Pietryga.
Wyjątkowo dużo przybyło dziś gości
Festyn rodzinny rozpoczęła Młodzieżowa Orkiestra Dęta, która istnieje dopiero od
dwóch lat przy parafii św. Floriana, a która pod dyrekcją Stanisława Skrabla wspaniale się rozwinęła i daje piękne koncerty
wzbudzając zachwyt wśród słuchaczy.
Uroczystość rodzinnego
świętowania zaszczycił swoją obecnością ks. Abp senior Damian Zimoń -emerytowany metropolita katowicki, który po koncercie
wspaniałej, młodzieżowej orkiestry, o godz. 15 przeszedł do ogrodu aby pobłogosławić
i poświęcić ten piękny ogród. Niechaj każdy w tym ogrodzie błogiego dozna odpoczynku, zregeneruje swoje siły.
Jan Mieńciuk
Wiersze ks. JERZEGO SZYMIKA
* * * (Kochać)
Ojcu
Kochać
znaczyło najpierw
pisać na skrawkach papieru:
"Lilko, najdroższa,
nie mogę uwierzyć,
że urodzi nam się
syn".
Kochać
znaczyło potem
pisać w małych notesach:
"naprawić rynnę,
pomalować płot,
kupić kurczęta".
Kochać
znaczyło jeszcze później
wyciągać zabandażowane ręce
wołać "Słoneczko!"
i pytać
"dlaczego?"
Kochać
znaczy teraz
doczekać się ciszy,
w której
już tylko
Miłość
Eva Cassidy
Witkowi W.
Zmarła na raka krtani
kilka lat temu.
Witek przysłał mi jej
płytę na początku
czerwca. Obaj
płakaliśmy, słuchając jej
gitary i modulacji
głosu; jeden w Sewilli,
drugi w Lublinie.
Dwaj księża rzymskokatoliccy.
Ale na samym dnie łez
nasz płacz dotyczył Śląska.
Płakaliśmy za jego
szorstkością słynną, za naszym
utraconym Wszystkim.
W Sewilli i w Lublinie.
Bywają chwile, o
których się nie śni twardzielom.
Bywają chwile, które
tylko szloch unieśmiertelnia:
wzruszenie nocne nad
stronicą Hrabala;
aksamit jej głosu,
rzadko, w słuchawce;
jaśniejąca delikatnie
w stronę różu ciemność nieba czerwcowym świtem
(Boże, Boże, Boże -
móc to widzieć i zapamiętać...);
piąty utwór na płycie
Evy Cassidy;
miłość życia.
Jest od Boga. Na
pewno
Dziewczynka w żółtych
rajstopach, w śląskim kościele
Nie widziałem jej
nigdy wcześniej ani później,
tylko wówczas, ten
jeden jedyny raz: w sobotę, 8 września, między
Rajstopy żółte, w
ładnym odcieniu (między cytryną a kanarkiem),
szczupłe nogi,
seledynowa minispódniczka, czarne lakierki,
brązowy kapelusik.
Filuterne błyski w kącikach ust.
Miała jakieś dziesięć
lat i braciszka pod opieką.
Nie umiałem oderwać
od niej myśli. Wyobrażałem ją sobie za trzy
lata, za trzynaście,
trzydzieści, trzysta. Jak przemienia się w gazelę,
w upragnioną, w
rodzącą, w odchodzącą. W proch. W anioła.
Widziałem jej portret
w siatce zmarszczek i pajęczyn,
pod warstwą emalii na
przecięciu ramion
nagrobnego krzyża.
Nie przypuszczała
zapewne, że moje trudności z płynnym odprawianiem
mszy płyną z jej
powodu. Wszystko jest w jej życiu możliwe, myślałem z trwogą i zachwytem:
obcięta pierś, syn alkoholik, chwile szczęścia o świcie,
w czerwcu, w
ogrodzie. Pożywałem Ciało, piłem Krew do ostatniej kropli.
Rozumiałem,
wierzyłem, że wszystko w niej jest objęte, wybaczone, święte.
I olśnienie, kiedy
czyściłem kielich, kiedy wertowałem mszał:
najpiękniejsze, co
mogło się przydarzyć tej ziemi, to chrześcijaństwo.
Pszów, 9 września
2001 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz