wtorek, 11 września 2012
LICZY SIE TYLKO MIŁOŚĆ
W słoneczny poniedziałkowy poranek 30 lipca br. w chorzowskim Sanktuarium Św
Floriana po porannej mszy św. ks. proboszcz Damian Gajdzik udzielił sakramentu małżeństwa wdowie Irenie z domu Zwolak, która w tym roku ukończy 67 lat i wdowcowi Wawrzyńcowi Grzesiukowi- emerytowanemu majorowi Wojska Polskiego, 78 rok życia. Oboje urodzili się w tej samej wsi - Stanisławce k/Zamościa
Rodziny Zwolaków i Grzesiuków byli najbliższymi sąsiadami, we wszystkim sobie pomagali, łączyła ich wieloletnia serdeczna przyjaźń. Grzesiukowie mieli dwoje dzieci. Starszy syn Wawrzyniec - urodził się 22 listopada 1934r., po ukończeniu szkoły średniej oraz WSW jako podchorąży, potem oficer na zawsze związał się ze służbą wojskową. Irena Zwolak miała jeszcze dwóch starszych braci, jako najmłodszą córka, urodziła się już po II wojnie światowej - w 1945 r. W 1964 roku mając za ledwie 19 lat / w tamtych czasach było to całkiem naturalne/ wyszła za mąż za Euzebiusza, z którym przeżyła 25 lat, urodziła 2 córki Małgorzatę i Annę. Niestety na skutek ciężkiej choroby mąż w 1989r zmarł. Owdowiała Irena bez reszty poświęciła się opiece nad wnukami, których ma już sześcioro.
Wawrzyniec ożenił się w 1957r., w ostatnim czasie służył w chorzowskiej jednostce wojskowej, w Ośrodku Szkolenia Specjalistów Wojsk Radiotechnicznych. W 1989 r. w stopniu majora odszedł na emeryturę. Żona Alina, z którą przeżył 56 lat po długotrwałej chorobie w 2011r. zmarła. Niedobrze, gdy w tym wieku człowiek nagle pozostaje sam. Pewnego dnia pojechał do rodzinnej miejscowości odwiedzić swoich rodziców, którzy już od dawna spoczywają w mogiłkach. Nie wypada majorowi okazywać wzruszenia ani łez ale to chwila była szczególna. Z zamyślenia wytrąciło delikatne położenie ręki na jego ramieniu. Widzisz- usłyszał cichy, łagodny głos - nasi rodzice leżą głowami zwróceni do siebie, jakby wciąż mają coś do powiedzenia sobie, zapewne to, co dobre nigdy się nie kończy - tylko nasze ziemskie istnienie ma początek i koniec - dodała. -Irena! Skąd tu się wzięłaś? - Widziałam Cię jak szedłeś przygarbiony, jakbyś dźwigał 100-kilogramowy ciężar. Często tu przychodzę, tu też mój mąż leży. Jestem wdową już od 25 lat. - Jak sobie radzisz? Nieśmiało zapytał. -Można się przyzwyczaić. Owszem, oszalałabym, gdyby nie córki, potem wnuki. Właściwie to oni wypełniali cały mój czas. Teraz ptaki odrosły, jedne wyleciały, następne już niedługo wylecą z gniazda w świat a ja coraz częściej zostaję sama w swoim domku. Do wszystkiego trzeba nabrać dystansu, starość nie musi być smutna, trzeba tylko pogody. Często powracam pamięcią do lat dziewczęcych. Gdy miałam 16 lat Ty już byłeś oficerem..., o! Jak ja ci zazdrościłam. Jak mi się śniłeś... Tak, pewnego razu śniłeś mi się, że jesteśmy z sobą...
- Wiesz? najbardziej przerażają puste ściany mieszkania, gdy nie ma do kogo się odezwać. Dopóki chorowała, wszystko robiłem koło Aliny, teraz, kiedy odeszła, wszystko straciło sens. Tak brakuje choćby jednego słowa. Zawsze z każdej podróży wracałem jak tylko możliwe najszybciej do domu, bo tam ktoś na mnie czekał. W ostatnim czasie byłem zawsze blisko domu, wiedziałem, że jestem potrzebny, że muszę być przy Alinie. Teraz nikt nie czeka na mnie w domu, ale i nigdzie miejsca dla siebie znaleźć nie mogę.
- Muszę już iść, córka czeka na mnie. Mam jej pomóc w przygotowaniu wnuka .... do wyjazdu na studia do Krakowa. Oto mój telefon, zadzwoń do mnie, będzie miło porozmawiać, podała kartkę z zapisanym numerem telefonu.
Długo za nią patrzył jak oddalała się aż znikła za bramą cmentarza. Włożył kartkę do portfela, powoli poszedł na dworzec. Najbliższym pociągiem udał się do Krakowa. Już było po północy gdy dotarł do domu. To była chyba pierwsza noc, którą spokojnie przespał. Następnego dnia była już chyba dziesiąta gdy się obudził. Pierwszą czynnością jaką zrobił to wybrał numer telefonu otrzymany na kartce. Chciał powiedzieć tylko kilka słów, że zajechał do domu szczęśliwie, dobrze, że się spotkali. Rozmowa jednak przedłużyła się ponad godzinę. Teraz dzwonił każdego dnia. Mieli tak wiele do powiedzenia, że rozmowy zawsze trwały bardzo długo. Miesięczne rachunki za telefon teraz wynosiły tyle co kiedyś prawie za cały rok. Po ośmiu miesiącach rozmów- konferencji telefonicznych poprosił: - Ireno, proszę przyjedź do mnie, będzie nam lepiej być blisko siebie. - Dobrze-odpowiedziała - przyjadę i zostanę, ale mam tylko jeden warunek - musimy wziąć ślub.
Lipcowe słońce w witrażach kościoła grało wszystkimi kolorami tęczy - Irena i Wawrzyniec składali przysięgę małżeńską mając ręce przewiązane stułą.
Jan Mieńciuk
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz