Michał Wałach
Michał Wałach
System domknięty [OPOWIADANIE]
Wyjeżdżając na
rodzinny urlop – tym razem spędzany na Dolnym Śląsku – Wojciech nie
przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót.
To miał być zwykły,
typowy urlop – jak co roku. Mąż i żona, dzieci, samochód wypełniony po brzegi
bagażami i palący przez to więcej niż zwykle, nocleg w agrogospodarstwie i
codzienne wypady do interesujących miejsc znajdujących się maksymalnie godzinę
drogi od miejsca pobytu. Wyjątkiem w tym standardowym planie miała być kolacja,
na jaką Wojciech planował zabrać Basię. No ale dziesiąta rocznica ślubu zdarza
się tylko raz – można więc pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i zjeść w
dobrej restauracji na wrocławskim rynku. Szczególnie, że małżonkowie mieli się
z czego cieszyć. I chodzi zarówno o bardzo dobre relacje między nimi (ktoś z
duszą romantyka rzekłby, że miłość kwitnie), dopisujące zdrowie i stabilną
sytuację materialną (kredyt wręcz sam się spłacał), jak i fakt, że wspominane
tego wieczora ich wesele było nie lada wydarzeniem i odbyło się w jednym z
ostatnich terminów przed pandemią koronawirusa. Gdyby zdecydowali się na tę
większą, ładniejszą salę, musieliby czekać blisko rok dłużej, a wiosną roku
2020 sytuacja była przecież zupełnie inna od tej z lata 2019. Gdyby czekali, to
standardowe wesele – nie mówiąc już o góralskim, jakie często odbywały się na
Sądecczyźnie, skąd pochodzi Barbara – nie wchodziłoby w grę. Im się jednak
udało, co wielu znajomych przez kilka lat wspominało z pewną nutą zazdrości.
Jak więc nie
świętować? Idąc tym tropem, Wojciech i Basia – zostawiając dzieci pod opieką
Ewy, jej siostry mieszkającej w stolicy Dolnego Śląska – poszli na romantyczną
kolację we dwoje i kosztowali owoce morza bez oglądania się na ceny. Kalmary,
krewetki, przegrzebki, ośmiorniczki, homary. Wszystko to, co lubią, ale na co zwykle
szkoda wydawać im pieniędzy.
Gdy wydawało się, że
ów kończący się wieczór będzie można ostatecznie uznać za bardzo udany i
wspominać niezwykłą kolację przez najbliższe tygodnie, płacący za dania
Wojciech usłyszał od kelnera – pierwszy raz w życiu – groźnie brzmiące
słowa: przykro mi, transakcja odrzucona.
– To pewnie
jakiś problem techniczny, spróbujmy jeszcze raz – odrzekł z pewnym
niepokojem w głosie Wojciech.
– Oczywiście,
spróbujmy, ale komunikat na terminalu sugeruje, że ma pan zablokowane konto –
odpowiedział grzecznie kelner.
– Nie
rozumiem. Co to za komunikat? – zapytał coraz bardziej przerażony
Wojciech.
– E14, czyli
konto zablokowane z powodu złamania regulaminu jednej z sieci
społecznościowych. Ale spróbujmy, bo może faktycznie terminal coś źle odczytał,
takie rzeczy rzadziej niż kiedyś, ale jednak nadal się zdarzają. Proszę
przyłożyć, PIN i zielony – powiedział spokojnym głosem uprzejmy do
granic absurdu pracownik restauracji. – Przykro mi, jednak E14 –
dodał po chwili.
– I co teraz? –
zapytała zagubiona Barbara.
– Możecie
państwo zapłacić gotówką – stwierdził kelner.
– Pan żartuje?
Gotówki nie widziałem od kiedy zakazali – stwierdził wzburzony całą
sytuacją Wojciech. W rzeczywistości jednak gotówki nikt w Polsce nie zakazał, jednak
społeczeństwo w taki sposób, w dużym myślowym skrócie, określało zmiany
legislacyjne nakładające na przedsiębiorców uciążliwą konieczność „spisywania z
dowodu” osób płacących gotówką kwoty wyższe niż 20 złotych. Rząd tłumaczył
przepisy walką z „praniem brudnych pieniędzy”, jednak nieoficjalnie wiadomo
było, że to cios w szarą strefę i – przede wszystkim – osoby unikające
aktywności w tak zwanym „systemie domkniętym”. W praktyce zmiana doprowadziła
do porzucenia przez większość ludzi posługiwania się banknotami i monetami,
szczególnie, że po latach funkcjonowania programu „Polska bezgotówkowa”
terminale mieli nawet sprzedawcy obwarzanków na krakowskich ulicach i miejscowe
kwiaciarki.
POBIERZ E-BOOK
Oni mieli terminale,
natomiast Wojciech miał problem. Był bez gotówki i karty w obcym mieście z
kilkusetzłotowym długiem wobec restauracji. Nie mógł ani wejść w telefonie na
aplikację swojego banku, ani na żaden portal społecznościowy, nie mógł też
nigdzie zadzwonić. Ani przelew, ani poproszenie kogoś o pomoc nie wchodziło w
grę. Sprawy nie mogła rozwiązać także karta czy telefon Basi, gdyż ze względu
na „powiązanie kont” w serwisach społecznościowych blokada obejmowała również i
ją.
Owe ścisłe powiązanie
mediów społecznościowych i innych dziedzin życia stanowiło konsekwencję działań
globalnych gigantów z branży IT, którzy – w ramach walki z, jak to nazywali,
terroryzmem i prawicowym ekstremizmem – zawarli kilka lat temu (zdaje się że
niedługo po przegranej Donalda Trumpa i absurdalnym, na kilometr śmierdzącym
„szturmie na Kapitol”) sojusz mający oficjalnie na celu odcięcie od świata
cyfrowego wszystkich fundamentalistów, zaś w praktyce po prostu ludzi o
poglądach innych niż lewicowe. Oczywiście w imię postępu, równości, wolności i
tolerancji. A że w trzeciej dekadzie XXI wieku informatyzacja społeczeństw
świata zachodniego się rozwinęła, to trudno było wskazać choć jedną dziedzinę
życia niekorzystającą z najnowszych technologii, algorytmów i danych w chmurze
analizowanych przez sztuczną inteligencję. Blokada prawicy miała być zaś
szczelna, więc nie było mowy o odpuszczeniu bliskim blokowanych delikwentów.
Wojciech owe
mechanizmy znał – choć „znał” to może zbyt wielkie słowo. Słyszał o nich.
Bywało, że w prywatnych rozmowach ludzie wspominali o surowym ramieniu cyfrowej
„sprawiedliwości społecznej”, wobec której „wyroków” trudno było o odwołanie, a
o prawie do obrony mogłeś człowieku zapomnieć. Po co jednak komuś prawo do
obrony, skoro sztuczna inteligencja wydawała wyroki w oparciu o najwyższe
standardy i była wolna od osobistych uprzedzeń i interesów – tłumaczyli
entuzjaści oddawania coraz większych kompetencji bezosobowym algorytmom.
Zresztą liczba osób
przyznających się do sceptycyzmu wobec nowego modelu życia
społeczno-gospodarczego konsekwentnie malała, gdyż wszystkich malkontentów
„system domknięty” banował, a więc blokował im dostęp do wszystkiego. Skoro
człowieku ci się nie podoba, to się wynoś – brzmiała nieoficjalna dewiza
korporacji tworzących ów reżim. A nietrudno było podpaść systemowi głośno go
krytykując, gdyż w ostatnich latach do perfekcji opanowano i mocno
spopularyzowano mechanizm zarządzania urządzeniami przy pomocy głosu, co przy
okazji oznaczało „słuchanie” ludzi w ich własnych domach przez algorytmy.
Wojciech, jako
architekt projektujący wnętrza, wiedział o tym doskonale, gdyż klienci masowo
zamawiali u niego mieszkania naszpikowane mikrofonami i elektroniką powiązaną z
„systemem domkniętym”. Kilkanaście małych, nieokablowanych rejestratorów
podpiętych do sieci i voilà, gotowe. Teraz np. nie trzeba
programować pralki. Wystarczy powiedzieć: 40, bawełna. Proszek i płyn do
płukania dozują się same. Niesamowita wygoda. Aż trudno sobie wyobrazić jak
ludzie żyli jeszcze 10, 20 lat temu.
Niby były obawy o
prywatność, ale przecież przez lata funkcjonowania systemu żadne osobiste dane
czy rozmowy nie wyciekły, a że prawicowcy mieli problem… to był ich problem.
Wojciech przecież do nich nie należał. Nie wiedział więc skąd ban. Sprawę
trzeba było wyjaśnić, ale najpierw ta restauracja.
Szczęśliwie Basia
pamiętała numer telefonu swojej siostry – Ewy. Przyszła, zapłaciła, problem z
głowy – choć ile się wstydu najedli w tę swoją dziesiątą rocznicę…
Wesprzyj nas!
Będziemy
mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo –
nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając
w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych
mediów.
WSPIERAM
Mimo wyjścia obronną
ręką z opresji małżonkowie nadal mieli nie lada problem. Zablokowane konto w
banku, zablokowane telefony, zablokowany mobilny internet, a więc brak
jakiejkolwiek komunikacji, a do tego zerowe zapasy gotówki (i tak przecież
traktowanej w społeczeństwie z podejrzliwością i bardzo niepraktycznej za
sprawą konieczności uzupełniania kilku dokumentów przy każdej płatności powyżej
20 zł).
Ban – zgodnie z logiką
„systemu domkniętego” – musiał być powszechny i masowy. Wszyscy przedsiębiorcy
godzili się jednak na warunki narzucane przez monopolistę (bo de facto te
kilkanaście globalnych korporacji współpracowało tak ściśle, że nie sposób
nazwać ich podmiotami konkurującymi ze sobą). Warunki nie były jednak złe.
Operatorzy „systemu domkniętego” oferowali wszystko i to za darmo. I tak bank
nie musiał tworzyć własnej infrastruktury cyfrowej czy aplikacji mobilnej.
Wszystko, czego potrzeba, oferowały największe korporacje. Tak więc każdy
posiadacz konta korzystał z tej samej strony – ściśle zintegrowanej z mejlem
czy kontem na profilu społecznościowym.
Podobnież z usług
gigantów korzystało państwo: od infrastruktury umożliwiającej istnienie
cyfrowej administracji po dziennik elektroniczny w szkołach – on także został
dostarczony w ramach „systemu domkniętego”. Nie trzeba było więc odpalać
osobnej strony czy aplikacji, żeby sprawdzić oceny dziecka. O wszystkim
poinformował nas system albo przez powiadomienie w telefonie czy mejlu, albo
udzielając odpowiedzi na pytanie zadane na głos w domu.
Państwa, firmy duże i
małe, osoby prywatne. Zalet systemu było tak wiele, że nikt poważny nie miał
ochoty szukać dziury w całym. Wojciech jednak musiał, bo cały dorobek jego
życia został z nieznanego mu powodu zablokowany i nawet gdyby w jakiś sposób
dostał się do ich mieszkania w jego rodzinnym Płocku, to miałby problem z
otworzeniem drzwi, gdyż skanujący siatkówkę oka zamek także był zintegrowany z
„systemem domkniętym”.
Na szczęście we
Wrocławiu, w którym tego dnia nocowali wraz z rodziną, była siedziba jednej z
firm tworzących cały globalny system administracyjno-usługowy. A jak firma, to
i nakazany prawem punkt konsultacyjny, który – wbrew nazwie – stanowił tak
naprawdę miejsce składania odwołań od decyzji o blokadzie. Myliłby się jednak
ten, kto sądzi, że otrzymanie informacji o powodach zablokowania dostępu
praktycznie do wszystkiego stanowiło proste zadanie.
„Złamanie standardów
społeczności” – najczęściej na takim zdawkowym komunikacie poprzestawały firmy
blokujące osobom dostęp nie tylko do swoich, ale i wszelkich innych usług
oferowanych przez potentatów, którzy wspólnie zdominowali rynek. I najczęściej
po kilku dniach następowało zniesienie bana, gdyż twórcy „systemu domkniętego”
uznawali, że jeśli ktoś zgłasza się do nich z wyjaśnieniem, to najpewniej nie
jest prawicowym fanatykiem, a po prostu „się zapomniał” (o błędach algorytmu
firmy mówiły niezwykle rzadko, chcąc chronić doskonałą opinię swojego
nieomylnego – zdaniem wielu – „dziecka”).
Sprawa Wojciecha była
jednak bardziej skomplikowana, co z jednej strony uniemożliwiało natychmiastowe
odblokowanie dostępu do sieci, bankowości czy nawet domu, z drugiej jednak
pozwalało mu uzyskać informacje o swojej „winie”. Musiał w tym celu udać się
na… policję, gdyż w związku z jego „czynami” sztuczna inteligencja „systemu
domkniętego” – i to na podstawie kilku „dowodów” – złożyła doniesienie o
możliwości popełnienia przezeń przestępstwa.
Na komisariacie przy
ulicy Podwale Wojciech poznał „prawdę”. Blokada została nałożona bezterminowo,
a jej zdjęcie jest w zasadzie niemożliwe i ewentualnie (co wcale nie było
pewne) mogło nastąpić po uznaniu go przez sąd za niewinnego zarzucanych czynów
propagowania systemu nazistowskiego.
Ale zaraz, zaraz. Jaki
nazizm? Czy w tej historii pominięto istotny element zaangażowania Wojciecha w
jakąś neohitlerowską bojówkę? Nic z tych rzeczy.
Wojciech był jednak
dla „systemu domkniętego” podejrzany już od dłuższego czasu. Co prawda nie
należał do żadnej partii ani nawet niezbyt angażował się politycznie, jednak
będąc studentem, udostępnił w mediach społecznościowych zdjęcie z Marszu
Niepodległości, na którym był wtedy pierwszy i zarazem ostatni raz w życiu.
Ponadto miał „polubionych” kilku publicystów i polityków, którzy mimo
podważania politycznej poprawności jakimś cudem jak dotąd uniknęli bana (być
może zostawiono ich dla zachowania pozorów pluralizmu). Do tego system – dzięki
zaoferowaniu państwu elektronicznego dziennika – wiedział, że najstarsze
dziecko Wojtka i Basi, chodząca już do szkoły podstawowej Zosia, uczęszcza na lekcje
religii, zaś cała rodzina co niedzielę odbiera i nadaje swoimi telefonami
sygnał z lokalizacji: kościół. Oczywiście zgodnie z regulaminem nie była to
podstawa do blokady, ale system wiedział swoje i cierpliwie czekał na
potknięcie się Wojciecha.
Nastąpiło ono kilka
godzin przed odwiedzinami we wrocławskiej restauracji. Cała rodzina bowiem, nie
myśląc w ogóle o systemowych konsekwencjach, od samego rana przemierzała
malownicze Góry Sowie, co skrzętnie rejestrował smartfonowy system lokalizacji.
Po południu zaś wszyscy uczestniczyli w zupełnie legalnej, komercyjnej
wycieczce po tunelach kompleksu Rzeczka w Walimiu, zaś wyznaczanie w nawigacji
trasy do tej atrakcji nie pozostało bez śladu. To nic nielegalnego i nawet
„system domknięty” zasadniczo nie miałby z tym problemu, jednak Wojciech był na
cenzurowanym, a jego zachowania badano znacznie dokładniej i wystarczyła jedna,
nawet legalna „wpadka”, by zostać zidentyfikowanym jako potencjalne zagrożenie.
Tymczasem kompleks Rzeczka, jak i wiele innych podziemnych konstrukcji w Górach
Sowich, to element nieukończonego nazistowskiego projektu budowlanego Riese.
Sprawę przesądziło szukanie w sieci przez Wojciecha zdjęć niemieckiej broni z
czasów II wojny światowej, którą chciał pokazać swojemu synkowi Filipowi –
siedmiolatek zainteresował się tematem, gdy przewodnik prezentował karabiny.
Jego tata zaś nieopatrznie, żeby nie powiedzieć: głupio, z ciekawości zerknął
na ogłoszenie dotyczące sprzedaży replik starych pistoletów. Nic nie kupił, bo
po co mu to, a interesowała go tylko cena takich „zabawek”, ale jednak fakt
jest faktem – sprawdzał.
Na tej podstawie
algorytm ułożył w całość „obraz” osobowości Wojciecha: za młodu Marsz
Niepodległości, potem nielewicowa publicystyka, dziecko na lekcji religii,
udział w mszach, a wszystko zakończone wizytą w obiekcie
górniczo-architektonicznym wzniesionym niewolniczą pracą więźniów nazistów i
wyszukiwanie broni. Dla „systemu domkniętego” wszystko było jasne. Czy podobną
decyzję podejmie sąd? To pokaże przyszłość. Na razie zaś cała rodzina mieszka
we Wrocławiu u siostry Basi, żyjąc w obawie o przyszłość. Sądy bowiem zwykle
potwierdzają donosy sztucznej inteligencji. System jest wszak niezależny,
obiektywny, nie ma osobistych sympatii i antypatii. Podejmuje decyzje w oparciu
o fakty. Te zaś nie pozostawiły złudzeń.
Michał Wałach
POBIERZ E-BOOK
Czytaj także:

Szef Parlera i jego rodzina muszą się
ukrywać. Powodem groźby dotyczące śmierci
Parler miał być
alternatywą dla Twittera, który w ramach walki o polityczną poprawność zostawia
coraz mniej miejsca na swobodną wymianę myśli i opinie inne niż lewicowe.
Serwis zyskujący popularność na początku stycznia roku 2021 napotkał jednak na
kłody rzucane mu pod nogi przez gigantów z branży IT – Amazona, Apple i Googla.
Następnie szef Parlera otrzymał pogróżki. Teraz John Matze wraz z rodziną muszą
się ukrywać.