piątek, 4 września 2015

ISLAM W EUROPIE



Zamachy terrorystyczne we Francji, Tunezji i Kuwejcie. "Drastyczny atak barbarzyńców na naszą cywilizację" [WYWIAD]

- To drastyczny atak barbarzyńców na naszą cywilizację - powiedział w rozmowie z Onetem Marek Orzechowski, mieszkający w Brukseli dziennikarz w reakcji na zamachy terrorystyczne we Francji, Tunezji i Kuwejcie. Autor książki "Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy" dodał, że mamy własnych "islamistów-terrorystów, którzy noszą nasze paszporty i są naszymi sąsiadami". - Nawet samo piekło nie ma nad nimi już żadnej kontroli - dodał.
Udostępnij
530
Skomentuj
1889
Foto: PAPZamach terrorystyczny w Tunezji
Świat przegrywa z globalnym terroryzmem. W ciągu jednego dnia doszło do trzech ataków. Nieznani sprawcy wysadzili zbiorniki z gazem na terenie zakładów w Saint-Quentin-Fallavier w pobliżu Lyonu we Francji. Kolejne zamachy miały miejsce w Kuwejcie i Tunezji. W tym drugim kraju - według Polskiej Izby Turystyki - nie ucierpieli Polacy.
Terroryści sami wybierają miejsca ataków i swoje ofiary. Im zamach bardziej przypadkowy, bardziej spektakularny, tym groźniejszy i dotkliwszy. Islamski terror w imię Allaha może uderzyć wszędzie, dlatego tak trudno się przed nim bronić. To najpoważniejsze dziś wyzwanie dla zachodniej cywilizacji, jeżeli chce przeżyć.  Najważniejsze pytanie - czy możemy z islamem przegrać - znajduje na kartach książki Marka Orzechowskiego dramatyczną odpowiedź: my już przegraliśmy.
Kamil Turecki: Kolejny raz samozwańcze Państwo Islamskie uderzyło w Europę. Znów Francja. W Tunezji z kolei ponownie celem stali się turyści. Cel jest jasny – wywołać powszechny strach. Jak "na gorąco" oceni pan te wydarzenia? Po nitce do kłębka?
Marek Orzechowski: To kolejne odsłony dramatu, wobec którego jesteśmy kompletnie bezradni i w coraz większym stopniu bezbronni. Nie gramy w nim roli reżysera, nie jesteśmy w nim aktorami, nie jesteśmy nawet widzami. Jesteśmy tylko i wyłącznie ofiarami. Nie wiemy, kiedy i gdzie nastąpi kolejny jego akt. Kiedy słyszę, że zabójca we Francji, który swojej ofierze zdążył odciąć głowę, i nabić ją jeszcze na płot, był znany służbom bezpieczeństwa, to muszą mi przechodzić ciarki po plecach.
Francja jest w Europie państwem o najbardziej rozbudowanym systemie kontroli elektronicznej, więc musi pojawić się dramatyczne pytanie, co tak naprawdę przynosi ta powszechna inwigilacja. Trudno wyliczyć nasze wolności, które już poświęciliśmy w walce z terroryzmem, godzimy się na oddawanie odcisków palców, na skanowanie naszych źrenic, żyjemy ze świadomością, że nasze telefony są podsłuchiwane, komputer kontrolowany – a tymczasem islamiści jak nas mordowali, tak mordują. To oni decydują kiedy, gdzie i jak. Płynące stąd zagrożenie jest zagrożeniem dla całej naszej cywilizacji.
Zagrożenie, które być może sobie sami poniekąd zgotowaliśmy. Słychać przecież coraz odważniej głosy, że to Zachód wywołał Arabską Wiosnę i teraz mamy tego skutki, których chyba nie do końca przewidzieliśmy...
Jest zbyt wcześnie, aby móc dociec prawdziwych źródeł arabskiej wiosny, która zapoczątkowała proces całkowitej destabilizacji całego olbrzymiego regionu, ważnego dla nas, bo naturalnie związanego z Europą. Słyszę, że wszystkie loty z Belgii do Tunezji zostały zawieszone. To bardzo znaczący sygnał, w którą stronę zmierza rozwój sytuacji. Tyle że rozpaczliwe zawieszenie lotów nie rozwiązuje żadnego problemu, bowiem chociaż już niebawem nigdzie w tamtym regionie nie będziemy latać, to i tak tysiące zdesperowanych i wyrzuconych z domów ludzi dobijać się będzie do naszych wybrzeży. Wybierają ten kierunek nie tylko dlatego, że bogata Europa jest jak latarnia morska, który wskazuje bezpieczny port. Płyną do nas, bowiem chociaż w większości są analfabetami, czują i wiedzą, że Europa ponosi współodpowiedzialność za ich nędzę i zagrożenie. To oni są pierwszymi ofiarami islamistów, to im obcinają oni głowy, to ich wysadzają w powietrze – więc uciekają. Niech mnie pan nie pyta, skąd się wzięli islamiści, bo odpowiedzi musielibyśmy szukać niekoniecznie w okolicach Kobane.
Państwo Islamskie nie wzięło się z powietrza. Wypełniło w przemyślany sposób lukę, jaka powstała wskutek generalnej destabilizacji regionu.
Marek Orzechowski
A więc gdzie musielibyśmy zacząć krążyć?
Niestety, ich ekspansja to w dużej, jeżeli nie w przesadzającej mierze efekt starej/nowej polityki polegającej na wypędzaniu Belzebuba Lucyferem. I jeden i drugi - jak zawsze - w którymś momencie się usamodzielniają i nikt, nawet samo piekło nie ma nad nimi już żadnej kontroli. W gruncie rzeczy islamiści są geopolitycznym zjawiskiem, elementem nowego pozycjonowania się świata w tym niezwykle groźnym, zapalnym miejscu na kuli ziemskiej. Państwo Islamskie nie wzięło się z powietrza. Wypełniło w przemyślany sposób lukę, jaka powstała wskutek generalnej destabilizacji regionu, i będzie sięgało tak daleko, jak daleko sięgać będzie destrukcja władzy na Bliskim Wschodzie. I będzie istniało tak długo, jak długo będzie wspierane przez wszystkich, którym destablizacja w tym regionie jest na rękę. Nie wiadomo, co powstanie po nim, ale jedno jest pewne - jeżeli jego mocodawcy zmienią zdanie, znajdą nowego Belzebuba.
I tak będziemy mieli okresy ciszy przed kolejnymi "burzami" islamskiego ekstremizmu? Powinniśmy zabronić wyjazdu do niektórych krajów na wakacje? Czy to w ogóle jakieś rozwiązanie?
Jest całkowicie obojętne dla dramatyzmu zdarzeń, czy władze jakiegoś europejskiego kraju zabronią nam teraz jeździć na wakacje, czy nie. Strach nie jest produktem ministerialnej decyzji, tylko konsekwencją zdarzeń, nad którymi nie panujemy, a przy tym sami ludzie wiedzą, czy mogą podjąć ryzyko, czy nie. Islamiści są wszędzie. I to jest nasz największy problem.
Właśnie niewinnemu Francuzowi obcięto głowę w centrum kraju. Z pewnością był pierwszym, który wpadł im w ręce, nawet nie wiemy, jak się nazywał, a przecież stał się naszym europejskim męczennikiem. Więc widać, że jeżeli chcą nam zrobić krzywdę, a chcą, wszędzie nas znajdą. Także u nas w domu. Przed chwilą mówiłem o Europie, która jest bezpiecznym portem. Otóż już nim nie jest, a nie jest dlatego, że mamy własnych islamistów-terrorystów, którzy noszą nasze paszporty i są naszymi sąsiadami. Trzeba przyjąć to wreszcie do wiadomości, aby w końcu naprawdę wiedzieć, jak na ten dramat reagować.
Zatem jak należy zareagować? Prognoza, którą wysunął pan w swojej najnowszej książce "Mój sąsiad islamista" nie brzmi zbyt optymistycznie. Kalifat u bram Europy?
Kiedy pisałem tę książkę w tym roku, również po wielu dramatycznych zdarzeniach, o których myśleliśmy, że już dobrnęły do granicy morderczego absurdu, miałem cały czas przeczucie, że muszą ją jak najszybciej napisać, ponieważ jak będę zwlekał, nigdy jej nie skończę. Dopisałem jeszcze Tunis i polskie ofiary zamachu w muzeum Bardo. Ale ostatniej kropki nie postawiłem, ponieważ to nie jest powieść tylko smutna, bolesna relacja ze świata, który jest groźny.
Zatem moja książka nigdy się właściwie nie skończy, ponieważ nasi sąsiedzi islamiści wciąż będą do niej dopisywać nowe krwawe rozdziały. To właściwie jest straszne i pozbawiające nas nadziei. Ale w swojej książce wzywam też do realnego spojrzenia otwartymi oczyma na problem islamu i islamistów, ponieważ tylko wówczas będziemy wiedzieli, gdzie jesteśmy, z kim jesteśmy, dlaczego dzieje się tak jak dzieje i w końcu będziemy mieli odwagę stawić mu czoła. Kalifat, tak jak go rozumieją nasi sąsiedzi islamiści, nie jest państwem opiekuńczym, dobrotliwym stworem, który oferuje bezpieczeństwo. Czym jest, pokazują zdarzenia z Państwa Islamskiego. Nie wolno dopuścić, aby strach przed nim pozbawił nas rozsądku i sparaliżował nasze działania.
Czyli Samuel Huntington miał rację, pisząc o "zderzeniu cywilizacji"...
Gdyby Huntington pojawił się ze swoją tezą dzisiaj, byłby papieżem politologii. Tymczasem widział ostrzej i lepiej w czasach, kiedy znękani konsekwencjami II wojny światowej i skutkami podziału świata na dwa bloki, tęskniliśmy za spolegliwością, przenikaniem, wymianą, zrozumieniem. To jest potrzebne i dzisiaj, ale jak się okazuje – tylko nam. Możemy wiele dyskutować na temat, czym jest zderzenie cywilizacji, ale przede wszystkim musimy postawić sobie pytanie – jakich cywilizacji? Czy oferta ze strony wojującego islamu to jest w ogóle jakakolwiek "cywilizacja"?
Prawdziwiej będzie, jeśli powiemy, że nie ma żadnego zderzenia cywilizacji, jest natomiast drastyczny atak barbarzyńców na naszą cywilizację. I tu oczywiście ulegamy, ponieważ mamy kodeksy i zasady i jesteśmy nimi skrępowani. Tamta strona jest w swoich perwersyjnych działaniach wolna od takiego refleksu. I co musimy jeszcze wiedzieć? To mianowicie, że kiedy w Państwie Islamskim, kilka tysięcy kilometrów od nas, barbarzyńcy topią w klatce muzułmańskich jeńców, topiona jest także cząstka naszej, a nie ich cywilizacji.
W styczniu, po wydarzeniach z "Charlie Hebdo", w programie "Ustalmy Jedno - Świat" gościłem między innymi pana Adama Abd el Aala, przewodniczącego Muzułmańskiego Związku Religijnego w Polsce. Ku zdziwieniu pozostałych dyskutantów stwierdził, że nie ma takiego czegoś jak terroryzm chrześcijański, terroryzm judaistyczny, a zatem nie ma i terroryzmu islamskiego. Są przestępcy z różnych grup społecznych.
Trudno mi podejmować polemikę z panem Adamem Abd el Aal, przewodniczącym Muzułmańskiego Związku Religijnego w Polsce, który mówi, że nie ma terroryzmu islamskiego, ponieważ nie ma terroryzmu chrześcijańskiego. Skoro tak, więc dorzucę tylko, że nie ma i nie było Tunezji, Lyonu, Charlie Hebdo, Brukseli, Kopenhagi i przede wszystkim nie ma Państwa Islamskiego, które w tej sytuacji jest wytworem naszej wyobraźni.
Czy nie ma pan czasem ochoty powiedzieć światu islamskiemu: "Słuchajcie, nie współpracujecie z nami. Zróbcie porządek na własnym podwórku".
W dyskusjach na ten temat często nam się zarzuca, że źle widzimy i źle słyszymy, no i oczywiście, że nie znamy i nie rozumiemy islamu. W takim razie, proszę bardzo, niech sprawę załatwią ci, którzy dobrze widzą i słyszą i znają i rozumieją islam. Dlaczego tego nie robią? Skoro islamiści to tylko mało znacząca grupka, tym bardziej nie powinno być z tym problemu. A jednak jest, i to coraz bardziej drastyczny. No i niestety, jest to nie tylko wrażenie, ale i fakt, w tym boju z nimi jesteśmy sami. Pokojowo nastawieni muzułmanie jakoś nam nie pomagają, ale dlaczego mają to czynić, skoro twierdzą, że nie ma islamskich terrorystów.
Nie uważa pan, że cała zachodnia Europa ma w sobie taką cząstkę autodestrukcji? Sami się podkładamy polityczną poprawnością. Rezygnujemy z pocztówek bożonarodzeniowych, miasta, sklepy i szkoły rezygnują z bożonarodzeniowych choinek, bo muzułmańscy funkcjonariusze dbają o religijną neutralność...
Za uleganie poprawności politycznej srogo już zapłaciliśmy. Traciliśmy kontakt z własnym światem. Widzieliśmy nie ten, który był obok, tylko ten z naszych pięknych marzeń. Marzenia są potrzebne, pod warunkiem, że nie naginamy do nich naszej rzeczywistości – i pierwsza i druga źle na tym wychodzą. Zatem, czas najwyższy naprawdę przejąć się polityczną poprawnością i po prostu być prawdomównym. Na tym właśnie w dzisiejszych niespokojnych czasach powinna polegać nasza polityczna poprawność – z szacunku dla samych siebie i dla ratowania naszej substancji – ograniczmy się tylko do prawdy. Nazywajmy rzeczy po imieniu – przysłużymy się dzięki temu i prawdzie i poprawności. Politykę zostawmy z boku.
Zróbmy więc pierwszy krok – w swojej książce "Mój sąsiad islamista" nie zajmuje się w ogóle krytyką islamu, ponieważ prywatnie islam mnie w ogóle nie interesuje i nie dociekam, na czym polegają niuanse tej wiary, zostawiam to jego wyznawcom. To ich prywatna sprawa. Zajmuję się natomiast zjawiskiem islamu w przestrzeni publicznej i w jaki sposób wpływa on na moje życie i jakość stosunków społecznych. A tu dzieją się niepokojące rzeczy – od zawłaszczania przestrzeni publicznej po dramat terrorystycznych zamachów. Nie zająłbym się w ogóle tematem islamu, gdyby chodziło o islam w Arabii Saudyjskiej, gdzie jest też i jego miejsce, ale islam bardzo się do mnie zbliżył, a jego wojownicy są moimi sąsiadami.
Politykę zostawiamy z boku. Więc co konkretnie mamy zrobić? Demograficzne dane wskazują, że prędzej czy później muzułmanie nas "zaleją". Rozpasana i wygodna Europa przegra tę batalię, jeśli się w porę nie obudzimy....
W miastach jak Bruksela, która w 2030 roku, jak twierdzą belgijscy socjologowie, będzie już miastem w większości muzułmańskim (dziś mieszka w niej ponad 300 tysięcy muzułmanów), tę obecność bardzo się czuje, co sprawia, że miasto staje się krok po kroku obce dla jego starych mieszkańców. Są to procesy, których nie da się zatrzymać – ani dobrym słowem, ani siłą, ani perswazją. Niczym. To są bowiem nasi obywatele, którzy nigdzie już nie pójdą, ponieważ to jest już ich miejsce. Kiedy słyszy się różne projekty regulacji życia w takim mieście, z założeniem, że musimy uwzględnić ich wrażliwość – a lista takich postulatów jest długa - możemy przyjąć, że już nikt w naszym życiu nie zainteresuje się naszą wrażliwością. Więc może chodzić już tylko o takie ułożenie życia, aby nie czyniono nam krzywdy. Czy o to chodziło w Europie?
No a Polska? Jesteśmy bezpieczni? Temat islamizacji Europy nas nie dotyczy? Nie jesteśmy atrakcyjnym państwem? Z czego to wynika? Paradoksalnie może zabrzmieć fakt, że chroni nas brak tolerancji.
Polska jest na tyle bezpieczna, na ile bezpieczna jest i Unia Europejska. Fakt, że nie ma w Polsce muzułmańskich dzielnic, w których lęgną się islamiści, gotowi obcinać nam głowy, nie oznacza, że dramat terroru islamskiego grany jest tylko na zachodnich scenach. Najbardziej deprymującym odkryciem po ostatnich zamachach w Europie zachodniej był fakt, że dokonali ich NASI terroryści. Żaden desant z Iraku czy Afganistanu. Przeciwnie – to byli nasi sąsiedzi. Tu się urodzili, tu chodzili do szkół, mają nasze paszporty. Ale nie mają naszych serc.
Ta dramatyczna prawda dociera obecnie do polityków, do dziennikarzy, do opublikowanej opinii publicznej. Bin Laden pisał sobie listy do Ameryki, w których groził jej zamachami z jakiejś dziury ukrytej daleko w górach. Zamachu w Brukseli na żydowskie muzeum dokonał Francuz, tak go przedstawiano. Czyli obywatel Francji z migracyjnymi, muzułmańskimi korzeniami. Rytualnego mordu na holenderskim reżyserze Theo van Goghu dokonał Holender, tyle że Marokańczyk. Paszport nie zmienia ani charakteru, ani wiary, ani nawyków, ani religijnego przymusu. Do raju też każdy idzie według własnej wiary, a nie na podstawie paszportu.Teraz, kiedy już to wiemy, będziemy wiedzieli jak się bronić. A ponieważ Polska należy do unijnej wspólnoty, też musi zdawać sobie z tego sprawę.
(KT)
Udostępnij
530
Polub Onet Wiadomości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz