wtorek, 26 grudnia 2017

Wojna UE z Polską / z ONETU/

To zaledwie zwiastun wielkich przekształceń we wspólnocie z wieloma niewiadomymi...- Piotr Cywiński -
opublikowano: 23 grudnia 217
\
wPolityce.pl
 „Polska nie dała nam wyboru”, skwitował uruchomienie przeciw naszemu krajowi art. 7 unijnego traktatu Frans Timmermans. Wiceszef Komisji Europejskiej, który sam siebie uważa niemal za wicepremiera jakiegoś europejskiego nadrządu ma rację. Z tym, że to nie Polska lecz wspólnota nie zostawiła sobie wyboru, a decyzja o użyciu „opcji atomowej” wobec polskiego rządu może mieć dalekosiężne skutki dla całej UE…
Po prawdzie „wojna” wspólnoty z Polską rozpoczęła się już w chwili zdobycia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Początkowo nieoficjalne, z czasem nieskrywane wsparcie Brukseli dla „totalnej opozycji” ma czytelne podłoże: w gruncie rzeczy nie chodzi o wyimaginowane łamanie demokracji, o reformę naszego sądownictwa, czy o wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej, a o sprzeciw rządu PiS wobec przedmiotowego traktowania Polski (i nie tylko), oraz sobiepaństwa unijnych organów, a ściślej samozwańczego, niemiecko-francuskiego dyrektoriatu. Oto kraj nad Wisłą ośmiela się podważać zastały system podziału na równych i równiejszych, tych którym wolno więcej i wolno mniej lub nic nie wolno, ba, godzi w żywotne interesy Berlina i Paryża, i stara się ograniczyć ich wpływy polityczne w Europie.
Idzie nie tylko o miliardy transferowane m.in. z Polski, jak też z całego regionu środkowo-wschodniej Europy, który po ustrojowej transformacji stał się dla zagranicznych koncernów istnym Eldorado, terenem ekspansji, gigantycznym rynkiem zbytu z tanią siłą roboczą i sprzyjającą im polityką fiskalną. U podstaw toczącej się „wojny” z naszym krajem leży również chęć energetycznego uzależnienia kontynentu poprzez niemiecko-rosyjską pępowinę gazową Nord Stream 2, na co rząd PiS nie wydaje „milczącej zgody”, jak w przypadku poprzedników z gabinetu PO-PSL premiera Donalda Tuska w odniesieniu do projektu Nord Stream 1. A to znów wiąże się z wielką polityką, w tym bezpieczeństwa nie tylko naszego kraju, i nie tylko całego kontynentu.
Posłużenie się art. 7 unijnego traktatu jest efektem zakrojonej na szeroką skalę kampanii medialnej przeciw PiS, w której Niemcy grają pierwsze skrzypce. Najbardziej jaskrawym tego dowodem było przerwanie przez Donalda Tuska kadencji na posadzie szefa rządu i objęcie w Brukseli – właśnie dzięki wstawiennictwu Angeli Merkel - funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, jak też przeforsowana później przez kanclerz Niemiec prolongata jego urzędowania na tym stanowisku, i to mimo sprzeciwu Polski. Takie są fakty, był to bezprecedensowy pokaz marginalizacji głosu naszego kraju, a konkretnie władz wyłonionych w demokratycznych wyborach. Czy ktoś temu zaprzeczy?
To nie Berlin, nie Paryż i nie Bruksela będą decydowały, kto rządzi w Warszawie i jak rządzi. Próby politycznej dyskredytacji PiS oraz jawne faworyzowanie „totalnej opozycji”, z przyjmowaniem na brukselskich salonach zakolczykowanego przekręciarza Mateusza Kijowskiego spełzły na niczym. Zamiast wysadzenia z siodła partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego, jej notowania rosną, podobnie jak społeczne uznanie dla pochodzących z jego „nadania” prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło oraz jej następcy Mateusza Morawieckiego.
Potrzebne więc było użycie „opcji atomowej”. Nie ważne, że to kanclerz Niemiec swą jednostronną decyzją, notabene wbrew unijnym zasadom, naraziła całą Europę na islamski tzw. kryzys imigracyjny z opłakanymi skutkami. Nie ważne, że to polski rząd miał rację oponując przeciw samowoli Berlina, a potem próbom wyciągania sankcji przez Brukselę wobec Polski. Nie ważne, że nawet szwedzka, lewicowa minister Magdalena Andersson przyznała wczoraj na łamach dziennika „Dagens Nyheter”, że jej kraj popełnił wielki błąd przyjmując islamskich imigrantów, że ich „integracja nie przebiega tak jak powinna”. Nie ważne, że sami Niemcy dokonali na marginesie zjednoczenia z dawną NRD czystek we wszelkich służbach, z wymiarem sprawiedliwości włącznie, że i dzisiaj to politycy decydują o obsadach w jego najwyższych organach, a praktyka ta stosowana jest także w wielu krajach UE. Nie ważne, że w Austrii współrządzi dziś partia wolnościowców FPÖ o neonazistowskich korzeniach, która objęła tak kluczowe ministerstwa jak spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony, którą unia de facto bojkotowała już kilkanaście lat temu. Nie ważne, że Francja notorycznie łamie kryteria stabilizacji wspólnej eurowaluty, nie ważne… - przykładami traktowania równych i równiejszych w UE można sypać jak z rękawa.
Ale to nasz kraj stał się chłopcem do bicia dla unii pod przemożnym wpływem Niemiec i Francji. Popularności UE w Polsce to nie przyczyni. Ale mniejsza z tym. Warto wszakże mieć świadomość, o co toczy się ta „wojna”: nie o praworządność w naszym kraju lecz o „praworządność” we wspólnocie, o zachowanie w niej dotychczasowego, uprzywilejowanego statusu Niemiec i Francji, oraz o kształt wspólnoty na przyszłość. Nie bacząc na skutki takiego stanu rzeczy, który doprowadził już do decyzji Wielkiej Brytanii o wystąpieniu z UE, zaś w innych krajach do współrządzenia i sukcesów wyborczych partii „alternatywnych” i skrajnej prawicy, były szef europarlamentu, socjaldemokrata (SPD) Martin Schulz, snuje swą wizję „Stanów Zjednoczonych Europy” - komu się nie spodoba, to wynocha! Ten sam arogant Schulz, który z Brukseli usiłował meblować inne kraje po swojemu, a który we własnym domu poniósł w niedawnych, wrześniowych wyborach sromotną porażkę…
Unia znalazła się dziś na rozdrożu. Wytoczenie przeciw naszemu krajowi art.7 jest jak desperacka próba utrzymania przez organy w Brukseli i jej zakulisowych decydentów w Berlinie i Paryżu ich dotychczasowego statusu. Czasu jednak cofnąć się nie da. Sytuacja w jakiej znalazła się Polska zmusi pozostałe państwa UE do zastanowienia, czy godzą się na polityczne ubezwłasnowolnienie i wasalizację. Co paradoksalne, dotyczy to też zadłużonej po uszy Francji, która walczy o zachowanie pozycji współdecydenta w Europie, a w rzeczywistości sama coraz bardziej uzależnia się od Berlina. „Wojna” z Polską to zaledwie zwiastun tego, co może i zapewne wydarzy się w najbliższych latach we wspólnocie: wielkiego przekształcenia z wieloma niewiadomymi…
Zdjęcie Piotr Cywiński
Dziennikarz, publicysta, reporter i autor książek. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej. Wieloletni komentator parlamentarny, akredytowany w Bonn, Brukseli i Berlinie, autor licznych wywiadów z szefami rządów państw UE, Komisji Europejskiej i NATO, a także reportaży z krajów Europy, Azji i Afryki, w tym z terenów objętych wojną, m.in. z Bałkanów i Ruandy. W latach 1989-2011 pracował w tygodniku „Wprost”, następnie był komentatorem „Uważam Rze”. Opublikował książki „Sezon na Europę” i „Koniec Europy” (napisane wspólnie z Rogerem Boyesem z „The Times”). Publikuje także w opiniotwórczej prasie zagranicznej. Obecnie jest stałym publicystą-komentatorem tygodnika „Sieci” i portalu 

inne wazne teksty

-=========










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz