To zaledwie zwiastun
wielkich przekształceń we wspólnocie z wieloma niewiadomymi...- Piotr Cywiński -
opublikowano: 23 grudnia 217
\
wPolityce.pl
„Polska nie
dała nam wyboru”, skwitował uruchomienie przeciw naszemu krajowi art.
7 unijnego traktatu Frans Timmermans. Wiceszef Komisji Europejskiej, który
sam siebie uważa niemal za wicepremiera jakiegoś europejskiego nadrządu
ma rację. Z tym, że to nie Polska lecz wspólnota nie
zostawiła sobie wyboru, a decyzja o użyciu „opcji atomowej” wobec
polskiego rządu może mieć dalekosiężne skutki dla całej UE…
Po prawdzie
„wojna” wspólnoty z Polską rozpoczęła się już w chwili zdobycia
władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Początkowo nieoficjalne,
z czasem nieskrywane wsparcie Brukseli dla „totalnej opozycji”
ma czytelne podłoże: w gruncie rzeczy nie chodzi o wyimaginowane
łamanie demokracji, o reformę naszego sądownictwa, czy o wycinkę
drzew w Puszczy Białowieskiej, a o sprzeciw rządu PiS wobec
przedmiotowego traktowania Polski (i nie tylko), oraz sobiepaństwa
unijnych organów, a ściślej samozwańczego, niemiecko-francuskiego
dyrektoriatu. Oto kraj nad Wisłą ośmiela się podważać zastały system podziału
na równych i równiejszych, tych którym wolno więcej i wolno
mniej lub nic nie wolno, ba, godzi w żywotne interesy Berlina
i Paryża, i stara się ograniczyć ich wpływy
polityczne w Europie.
Idzie nie tylko
o miliardy transferowane m.in. z Polski, jak też z całego
regionu środkowo-wschodniej Europy, który po ustrojowej transformacji stał
się dla zagranicznych koncernów istnym Eldorado, terenem ekspansji,
gigantycznym rynkiem zbytu z tanią siłą roboczą i sprzyjającą
im polityką fiskalną. U podstaw toczącej się „wojny” z naszym
krajem leży również chęć energetycznego uzależnienia kontynentu poprzez
niemiecko-rosyjską pępowinę gazową Nord Stream 2, na co rząd PiS nie
wydaje „milczącej zgody”, jak w przypadku poprzedników
z gabinetu PO-PSL premiera Donalda Tuska w odniesieniu
do projektu Nord Stream 1. A to znów wiąże się z wielką
polityką, w tym bezpieczeństwa nie tylko naszego kraju, i nie tylko
całego kontynentu.
Posłużenie się art.
7 unijnego traktatu jest efektem zakrojonej na szeroką skalę kampanii
medialnej przeciw PiS, w której Niemcy grają pierwsze skrzypce.
Najbardziej jaskrawym tego dowodem było przerwanie przez Donalda Tuska kadencji
na posadzie szefa rządu i objęcie w Brukseli – właśnie dzięki
wstawiennictwu Angeli Merkel - funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, jak
też przeforsowana później przez kanclerz Niemiec prolongata jego urzędowania
na tym stanowisku, i to mimo sprzeciwu Polski. Takie
są fakty, był to bezprecedensowy pokaz marginalizacji głosu naszego
kraju, a konkretnie władz wyłonionych w demokratycznych wyborach. Czy
ktoś temu zaprzeczy?
To nie Berlin,
nie Paryż i nie Bruksela będą decydowały, kto rządzi w Warszawie
i jak rządzi. Próby politycznej dyskredytacji PiS oraz jawne faworyzowanie
„totalnej opozycji”, z przyjmowaniem na brukselskich salonach zakolczykowanego
przekręciarza Mateusza Kijowskiego spełzły na niczym. Zamiast wysadzenia
z siodła partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego, jej notowania rosną,
podobnie jak społeczne uznanie dla pochodzących z jego „nadania”
prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło oraz jej następcy
Mateusza Morawieckiego.
Potrzebne więc było
użycie „opcji atomowej”. Nie ważne, że to kanclerz Niemiec swą
jednostronną decyzją, notabene wbrew unijnym zasadom, naraziła całą Europę
na islamski tzw. kryzys imigracyjny z opłakanymi skutkami. Nie ważne,
że to polski rząd miał rację oponując przeciw samowoli Berlina,
a potem próbom wyciągania sankcji przez Brukselę wobec Polski. Nie ważne,
że nawet szwedzka, lewicowa minister Magdalena Andersson przyznała wczoraj
na łamach dziennika „Dagens Nyheter”, że jej kraj popełnił wielki
błąd przyjmując islamskich imigrantów, że ich „integracja nie przebiega
tak jak powinna”. Nie ważne, że sami Niemcy dokonali na marginesie
zjednoczenia z dawną NRD czystek we wszelkich służbach,
z wymiarem sprawiedliwości włącznie, że i dzisiaj
to politycy decydują o obsadach w jego najwyższych organach,
a praktyka ta stosowana jest także w wielu krajach UE. Nie
ważne, że w Austrii współrządzi dziś partia wolnościowców FPÖ
o neonazistowskich korzeniach, która objęła tak kluczowe ministerstwa jak
spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony, którą unia de facto
bojkotowała już kilkanaście lat temu. Nie ważne, że Francja notorycznie
łamie kryteria stabilizacji wspólnej eurowaluty, nie ważne… - przykładami
traktowania równych i równiejszych w UE można sypać
jak z rękawa.
Ale to nasz
kraj stał się chłopcem do bicia dla unii pod przemożnym wpływem Niemiec
i Francji. Popularności UE w Polsce to nie przyczyni.
Ale mniejsza z tym. Warto wszakże mieć świadomość, o co toczy
się ta „wojna”: nie o praworządność w naszym kraju lecz
o „praworządność” we wspólnocie, o zachowanie w niej
dotychczasowego, uprzywilejowanego statusu Niemiec i Francji, oraz
o kształt wspólnoty na przyszłość. Nie bacząc na skutki takiego
stanu rzeczy, który doprowadził już do decyzji Wielkiej Brytanii
o wystąpieniu z UE, zaś w innych krajach do współrządzenia
i sukcesów wyborczych partii „alternatywnych” i skrajnej prawicy,
były szef europarlamentu, socjaldemokrata (SPD) Martin Schulz, snuje swą wizję
„Stanów Zjednoczonych Europy” - komu się nie spodoba, to wynocha! Ten sam
arogant Schulz, który z Brukseli usiłował meblować inne kraje
po swojemu, a który we własnym domu poniósł w niedawnych,
wrześniowych wyborach sromotną porażkę…
Unia znalazła się
dziś na rozdrożu. Wytoczenie przeciw naszemu krajowi art.7 jest jak
desperacka próba utrzymania przez organy w Brukseli i jej
zakulisowych decydentów w Berlinie i Paryżu ich dotychczasowego
statusu. Czasu jednak cofnąć się nie da. Sytuacja w jakiej znalazła się Polska zmusi pozostałe
państwa UE do zastanowienia, czy godzą się na polityczne
ubezwłasnowolnienie i wasalizację. Co paradoksalne, dotyczy
to też zadłużonej po uszy Francji, która walczy o zachowanie
pozycji współdecydenta w Europie, a w rzeczywistości sama coraz
bardziej uzależnia się od Berlina. „Wojna” z Polską to zaledwie
zwiastun tego, co może i zapewne wydarzy się w najbliższych
latach we wspólnocie: wielkiego przekształcenia
z wieloma niewiadomymi…

autor: Piotr Cywiński
Dziennikarz,
publicysta, reporter i autor książek. Specjalizuje się w problematyce
międzynarodowej. Wieloletni komentator parlamentarny, akredytowany w Bonn,
Brukseli i Berlinie, autor licznych wywiadów z szefami rządów państw UE,
Komisji Europejskiej i NATO, a także reportaży z krajów Europy, Azji i Afryki,
w tym z terenów objętych wojną, m.in. z Bałkanów i Ruandy. W latach 1989-2011
pracował w tygodniku „Wprost”, następnie był komentatorem „Uważam Rze”.
Opublikował książki „Sezon na Europę” i „Koniec Europy” (napisane wspólnie z
Rogerem Boyesem z „The Times”). Publikuje także w opiniotwórczej prasie
zagranicznej. Obecnie jest stałym publicystą-komentatorem tygodnika „Sieci” i
portalu
-=========
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz